Wegetarianizm
Poniższy tekst ma celu tylko i wyłącznie objaśnienie kilku faktów dotyczących wegetarianizmu i obalenie mitów wokół niego.
Obserwując od dłuższego czasu internetowych wszystkowiedzących ”dietetyków” skłoniłem się ku wyjaśnieniu kilku ciekawych wątków tej mało zrozumiałej diety, którą sam stosuję od ponad 20 lat. Doszukiwać się w tej diecie spiskowych teorii dziejów, wpływów szatana i masonów może, tylko osobnik wierzący również w płaskość Ziemi. Do walki stają jeszcze zawsze gotowi inteligenci stosujący szeroko zakrojoną, słowną batalię wymieniając się argumentami. Nie brakuje jeszcze hejterów, co żyją hejtowaniem i z tego czerpią sens i radość życia. Dajmy im jednak szanse się wypowiedzieć. Miło jest czasem popatrzeć na czyjeś intelektualne ograniczenie.
Do natarcia rzucają się jak psy na kości pseudodietetycy, którzy starają się udowodnić wegetarianom, że po jedzeniu warzywek nie ma się siły, nabawi się człowiek anemii, będzie miał jakieś proteinowe braki w mózgu i w ogóle umrze przedwcześnie. Ja nie mam jedynie siły jak obeżrę się sojowych kotletów z frytkami i surówką. Wtedy nie mam siły nawet się ruszyć. Osobiście poznałem, tylko jedną wegetariankę, która nabawiła się anemii i wszystko oczywiście zgoniła na wegetarianizm. Szkoda tylko, że nie wspomniała, że w tym samym czasie regularnie wciągała w nos białe kreski, piła wszystko, co miało procenty, a jedyny jej posiłek w ciągu dnia to zupka chińska na, tak zwany obiad. Biedna dziewczyna. No, ale oni znają jeszcze chudych jak patyki wegetarian. A ja znam grubych jak beczki. I co w związku z tym? Dyskutując o czyjeś wadze, trzeba najpierw dowiedzieć się, na jakie typy dzielą się ludzkie sylwetki. Nasz fejsbukowy ”dietetyk” nie miał na to czasu, ale ja mam. Otóż na ektomorfika, mezomorfika i endomorfika, czyli osobę szczupłą, naturalnie dobrze zbudowaną i krągłą. Dieta nie wiele tu się zda, jeśli twoje geny zdecydowały za ciebie ile masz ważyć, choć dietą można to w pewnym stopniu kontrolować. Lekarze zalecają wtedy jak najwięcej warzyw i unikać mąki i tłuszczy oraz cukru, jeśli oczywiście chcesz schudnąć.
Inteligenci w środowisku internetowym, tak bardzo chcą błyszczeć mądrością, że w końcu następuje tzw. samozaoranie, ale przejdźmy do ich mocnych argumentów. Od milionów lat człowiek je mięso! Owszem, jednak jakimś cudem ewolucja nie wyposażyła nas w zabójcze kły, ostre pazury, niesamowitą zwinność, czy mocny wzrok. Tym, czym nas wyposażyła możemy zabić, co najwyżej gołębia z połamanymi skrzydłami, choć miałbym ku temu wątpliwości. Zabić i co? Zjeść surowego? Chyba byśmy tego nie znieśli. A tacy z nas mięsożercy. Naukowcy twierdzą, że jakieś pięć milionów lat temu małpokształtne australopiteki, z których ponoć wyewoluowaliśmy byli weganami. To samo tyczy się naszych dalszych historycznych przodków. Dopiero 2,5 miliona lat temu niejaki Homo Habilis zaczął próbować padlinę lub pozostawione resztki ofiar po atakach prawdziwych mięsożerców na inne zwierzęta. Zostali do tego zmuszeni z powodu zmiany klimatu, jego ochłodzenia i wymierania jadalnych roślin. Na ich miejscu też bym się zdecydował na taki krok. Na szczęście dziś mogę iść do sklepu po wegetariańską pizzę. Co nam zostało z tamtych czasów? Chyba tylko tyle, że strawimy mięso… ugotowane. Są oczywiście potrawy z surowego mięsa, ale mam wątpliwości, czy człowiek mógłby zjeść każdą część ciała zwierzęcia bez szkody dla swojego zdrowia lub przynajmniej układu trawiennego. Ale nie! Nasz komentujący hejter jest prawdziwym łowczym, mięsożernym wilkiem, a nie jakąś wegańskim lewakiem z wypranym mózgiem. Jednak nasz inteligent nie poddaje się i rzuca mocny argument, którym stawia wszystkich w osłupienie. To dzięki mięsnej diecie nastąpił przełom w ewolucji człowieka i przyśpieszył ten proces. Zyskał na tym głównie mózg. Wow! No gratuluję wiedzy. Jest to prawda, która przeciwko wegetarianizmowi jest tak silnym argumentem jak to, że dziś powinniśmy wędrować pieszo tysiące kilometrów jak nasi przodkowie kiedyś. Otóż mózg ludzki pochłania ponad 20% energii uzyskanej z pożywienia. 5 milionów lat temu nasi przodkowie jedząc liście, korę z drzew i jakieś owoce występujące lokalnie mogli pozyskać, tyle energii, aby mogli napędzić, co najwyżej popęd seksualny. W tamtych czasach wysokoproteinowe, bogate w witaminy i minerały mięso vs liście wygrywały w każdej kategorii dietetycznej. Czy to jednak oznacza, że w XXI wieku, kiedy rolnictwo jest tak dobrze rozwinięte, różnorodność produktów roślinnych tak szeroka, a wszelkiej maści zdrowotne produkty łatwo dostępne mam zostać mięsożecą? Jeść ”mięso” skladające się z 50% mięsa, a reszta to tablica Mendelejewa, sterydy, antybiotyki, spulchniacze i kto wie, co jeszcze. Chyba jednak nie dałem się przekonać. Dziś wszystkie składniki, a nawet więcej potrzebnych nam do życia znajduje się w roślinach. Dzisiejsze mięso w porównaniu z kotletem sojowym przegrywa w wielu dziedzinach. Warto jednak zaznaczyć, że dobrej jakości, czyste mięso jest wartościowym źródłem białka i witamin. W porównaniu z soją brakuje mu jednak błonnika, a soi witaminy B12. Soja nie zawiera też cholesterolu. Mówi się, że soja modyfikowana jest genetycznie. Sama modyfikacja genetyczna nie musi oznaczać jednak coś trującego nas. A i tak ta modyfikowana nie ląduje na talerzu, a dodawana jest do pasz dla zwierząt. Uparci jednak nie poddają się i wyskakują ze wspomnianą już witaminą B12, która występuje tylko, w produktach pochodzenia zwierzęcego, także w jajach i nabiale. Nasz mięsożerca, gdyby jeszcze umiał rozróżniać wegetarianizm od weganizmu, to całkiem nieźle by mu szło z tą argumentacją. Weganie natomiast nie są tak głupi, jak się wszystkim wydaje i całkiem nieźle radzą sobie z uzupełnianiem tej witaminy poprzez suplementację lub spożywanie produktów wzbogacanych o tę witaminę. Nasz inteligent jednak wciąż walczy i wyjeżdża z żelazem, zawartym ponoć, tylko w mięsie. Jego brak w organizmie wywołuje wspomnianą wcześniej anemię. Ciekawe, czy chodzi mu o te samo żelazo, które znajduje się w brokułach, fasoli, groszku, orzechach, produktach pełnoziarnistych, szpinaku, soi? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Batalia trwa dalej. Nasz bohater otoczony stadem wygłodniałych wegetarian broni się w swej oblężonej twierdzy i rzuca ostatnią ripostę, która ma być jego ostatnią deską ratunku. Rośliny też żyją! No, no, no. Czuję się prawie powalony na ziemię. Zawsze myślałem, że warzywa są martwe jak kamienie. Po prostu pojawiają się znikąd i znikają. Prawda jednak bywa bolesna. Otóż roślina jest chyba najprostszą formą życia, która poza układem nerwowym i zdolnością regeneracji nie ma za wiele wspólnego z organizmem ludzkim, czy zwierzęcym. Nie myśli, nie widzi, nie słyszy. Jej proces życiowy opiera się tylko o fotosyntezę. Ale niech będzie, że żyje i ma być nam przykro zrywając pomidora. Niektórym pewnie jest. Niestety nasz bohater zaraz polegnie, bo zapomniał, że warzywa, jak i owoce zbiera się i zjada dojrzałe, czyli w etapie, w którym na przykład spadają z drzew i krzaków na ziemię, aby dokonać swego żywota w procesie gnilnym. Po co miałyby się zmarnować?
Kwestia humanitarna to kolejny szeroki temat do dyskusji, ale odpuszczam sobie te teorie o wyższości rasy ludzkiej nad światem zwierzęcym, bo ktoś tak w biblii napisał.
Warto jeszcze wspomnieć o szkodliwości produkcji mięsa dla naszej planety. Otóż okazuje się, że na przykład na wyprodukowanie 1 kg wołowiny potrzebne jest 15000 litrów wody i 16 kg ziarna. Tym jednym kilogramem mięsa nakarmi się dwoje ludzi. W przypadku przekazania tej ilości wody i ziarna ludziom to nakarmimy tym 20 osób. Produkty bezmięsne też pochłaniają spore ilości wody, jednak jest to o wiele mniej niż w przypadku mięsa, które wymaga kilkuletniego karmienia zwierzęcia właśnie produktami roślinnymi, które już pochłonęły sporo wody. Potrzeba też terenu na pastwiska i jeszcze raz wody do pojenia ich tym razem. Lasy równikowe wycinane są właśnie pod pastwiska dla zwierząt hodowlanych i pola uprawne soi i zbórz, by je nimi karmić.
Osobiście nie zaglądam nikomu w talerz i nie wdaję się w dyskusje na tematy diety, tylko rozbrajająca jest dla mnie obecna moda na krytykowanie czegoś, co istnieje od zarania dziejów.
Hejterzy to moi ulubieńcy. Lubię ich zostawiać w przekonaniu o ich własnej racji. Wierni kiełbasie i nikt ich siłą od niej odciągać nie będzie. Uwierzyli, że istnieje jakiś światowy spisek elit, które smuszą ludzi do niejedzenia mięsa, a jedzenia nawet robaków. Tak przecież mówili eksperci internetowi od wszystkiego. Wiadomo, że wszystko, co prozwierzęce i eko to lewactwo, a prawdziwy hejter ma na zdjęciu profilowym znak polski walczącej, a na zdjęciu w tle żołnierzy wyklętych. Mylą im się pojęcia patriotyzmu z nacjonalizmem i wegetarianizmu ze Świadkami Jehowy. Twierdzą, że wege to spaczenie jakichś dziwolągów i zboczeńców. Pewnie to samo myśli o setkach znanych wegetarian jak Leonardo Da Vinci, Lew Tołstoj, Albert Einstein, Clint Estwood, Bono, Arnold Schwarzenegger, Moby i inni. No, ale prawdziwy hejter nie interesuje się kulturą i sztuką. On po prostu wie lepiej!