|
''Jeśli
Chiny
kojarzą
Ci się tylko z tandetą, skośnookimi ludzikami i tanią siłą roboczą to
źle Ci się kojarzą''
Tyle się teraz słyszy o potędze gospodarczej Chin i jej wpływie na światową politykę, a z drugiej jednak strony o łamaniu praw człowieka i zachwianej demokracji. Musiałem sam sprawdzić jak tam naprawdę jest? Po dwunastu godzinach spędzonych w pociągu jadącym przez Mongolię dotarliśmy do granicy. Do Chin można dostać się tylko na kołach, więc wynajętym UAZem wjechaliśmy w końcu do cywilizacji, zostawiając rozległą pustynię Gobi za nami. Po drugiej stronie przywitały nas nowoczesne budowle, drogie auta, równe ulice i chodniki. Wjechaliśmy w inny lepszy i bardziej rozwinięty od naszego świat, ale czy na pewno? Główny dworzec autobusowy przyprawił nas o zawrót głowy. Niby normalny, nawet nowoczesny, ale toaleta to istna pomyłka. Rozwalone kabiny bez drzwi, smród i syf dookoła. Mam wrażenie, iż widzę komiczną scenę jak kilku chińczyków rozmawia sobie patrząc się na siebie i robiąc swoje, kucając nad dziurą w podłodze. Ludzkie odchody było wszędzie, nawet w zlewie i na ścianach. Śpiącym
autobusem jedziemy do Pekinu. Tego jeszcze nie było. Jedziemy na leżąco
przez Chiny. Na pewnym przystanku mamy postój na jedzenie.
Przydrożna restauracja nie nadaje się raczej na to określenie. Tu coś
wycieka z miski, tam rozrzucony makaron na stole, a tam ktoś łapkami
miesza w sałatce. Słyszę
jak ktoś przy stole charczy, tam ktoś kaszle a tam
kicha, oczywiście nie zasłaniając ust i wcale się z tym jakoś nie
kryjąc. Okazuje się, że to u nich normalne. W autobusie to samo.
Bekanie, pierdzenie itp.
Teraz rozumiem, dlaczego i w jaki sposób rozprzestrzeniają się epidemie w Chinach. Po kilkunastu godzinach dojechaliśmy do Pekinu. Rano niewyspani i zmęczeni jesteśmy w stolicy tego wielkiego kraju. Na wstępie każdy proponuje nam transport i nalicza kolosalne ceny. Dziękujemy, sami znajdziemy. Szukamy adresu naszego hostelu. Kupujemy mapę i pytamy się ludzi o drogę. Nikt nic nie wie. Mamy wrażenie, że rozmawiamy z ciemnotą. Opinia nasza utwierdza się, kiedy na dużym dworcu autobusowym pani w informacji turystycznej pokazuje nam źle nawet swoją lokalizację po uprzednim kilkunastominutowym jeżdżeniu palcem po mapie i kieruje nas w końcu w złe miejsce. Zwariowaliśmy, zgubiliśmy się. Każdy pokazuje i mówi, co innego. W końcu jakaś młoda studentka, która jako nieliczna z tłumu coś mówiła po angielsku wsadza nas w odpowiedni autobus i jedziemy na odpowiednie miejsce, plac Tiananmen w centrum miasta. Tam to samo. Nikt nie wie, gdzie jest dany adres, choć ostatecznie okazało się, że było to 200m od miejsca, gdzie staliśmy. Podczas zwiedzania Pekinu mało, kto wiedział, gdzie są kluczowe zabytki i jak tam dojść, a ich kultura osobista taka jak wyżej. Zwiedzanie miasta to niezbyt przyjemne zajęcie ze względu na dokuczliwy upał, panujący chaos spowodowany tłumem ludzi i wszechobecnymi rowerami i skuterami. Byliśmy źli, że wszyscy naliczają nas w sklepach kilkakrotnie więcej niż swoich. Co ciekawe, biedota taka nie była. Zorganizowaliśmy
wycieczkę na Mur Chiński. Wiele agencji i prywatnych
organizatorów chciało to zrobić za nas, ale my sobie
poradziliśmy bez nich. Koszt wycieczki wyniósł nas jakieś 3
dolary
za transport i 15usd za wejście na mur. Ten
wspaniały obiekt był mi tylko znany z książek, ale w realu robi
niesamowite wrażenie. Ciągnący się na 2400
km
zbiór fortyfikacji obronnych miał uchronić Chiny przed
najazdami ludów z Wielkiego Stepu. Historia tego obiektu to
nie tylko widoczny dziś mur, ale ciągnące się na tysiące
kilometrów wały obronne, rowy, rzeki i inne systemy obronne
budowane już w VII wieku p.n.e. aż do XIV wieku naszej ery. Reasumując,
Wielki Mur budowany był przez kilka pokoleń, używano do jego budowy
technologii znanej w danych czasach, a zginęło przy nim wielu
robotników, aby Chiny nie zostały podbite przez
Mongołów.
Pekin to wielka metropolia rozcierająca swe granice po horyzont zapełniając wolną przestrzeń wysokimi budowlami, ale czas go opuścić. Nastała kulminacyjna sytuacja. Jacek z Agatą i Alicją postanowili pojechać do klasztoru Shaolin, a ja chciałem podróżować sam po Chinach. Słynny klasztor niegdyś kolebka chińskiej filozofii i sztuk walki dziś stał się kolebką trzepania kasy na turystach. Nie ma już tego ducha, co kiedyś. Nie ma już tajemnic i nie jest niedostępny. Teraz jeździ tam tysiące turystów, a waleczni mnisi robią dla nich pokazy walk wręcz i z bronią w ręku. Dziś jest to tandeta, ale dla ciekawskich godne uwagi. Ruszyłem przed siebie. Nie miałem przewodnika ani streszczonego planu. Po prostu ruszyłem przed siebie w miejsca, gdzie raczej turystę jest ciężko urczyć. Wyjątkiem były duże aglomeracje, które po prostu chciałem odwiedzić. Na mapkach, które widziałem na broszurach, czy ścianach na dworcach wybierałem po prostu cel podróży i zastanawiałem się, co będzie?. Pierwsze było miasto Szanghaj. Znana wszystkim metropolia pokryta lasem wieżowców. Z Pekinu wyruszyłem najtańszym pociągiem. Normą tutaj jest nowoczesny klimatyzowany pociąg. Niestety nie udało mi się kupić biletu z miejscami siedzącymi i tak to sobie stałem 14 godzin przez całą noc w pociągu pełnym Chińczyków. To była moja najcięższa podróż koleją w życiu. Rano przed dojazdem na miejsce zaczepił mnie młody Chińczyk, który zaprosił mnie do grona swojej rodziny. Byli zachwyceni moją przygodą, uznali mnie za swojego bohatera, wcisnęli jedzenie, życzyli powodzenia i pożegnali na dworcu w Szanghaju. Chińczycy często nie byli nigdzie poza swoim miastem, a co tu mówić o zagranicy. Opuściłem dworzec i nie wiem, gdzie iść. Wokół ludzie, bloki, auta i hałas. Spotkałem parę francuzów, którzy dali mi namiar na jakiś hostel. Zwiedzam miasto. Wchodzę w ponure ulice i fotografuję życie tych, których na głównych ulicach nie widać. Szanghaj to gigantyczne miasto, centrum chińskiego biznesu, liczy 20 mln ludzi, a jego potęga jest nieograniczona. Mimo tego można znaleźć tam biedę i slums. Ludzie zaciekawieni mną robili sobie ze mną zdjęcia. Na budynkach świecą ogromne neony, a po drogach jeżdżą luksusowe auta. W latach 20' było to najniebezpieczniejsze miasto na świecie. Gwałty, morderstwa, rozboje były normą. Po
paru dniach w Szanghaju pojechałem dalej do miasteczka Ningbo. Niby
średniej wielkości miasteczko, spokojne i poukładane, a w
rzeczywistości okazało się wielką 5
mln
metropolią. Przyjechałem tam pociągiem kolei regionalnej, czyli super
szybką rakietą na kołach. Wysiadłem i nie wiedziałem gdzie mam się
udać? Znalazłem jakąś ulotkę z hostelem i ruszyłem w jego kierunku. W
hostelu byli sami Chińczycy, na ulicach też. Miasto
dosyć specyficzne, bo centrum to kilka biurowców i sporo
starych kamienic. Obrzeża natomiast to raczej robotnicze, brudne
dzielnice, gdzie wszystkie okna na budynkach były
zakratowane.
Pewnego dnia zaskoczyła mnie jedna sytuacja. Do mojego hostelu zawitało dwoje Austriaków. Teresa i Marcus byli przyjaciółmi, co pasjonują się Chinami i po nich podróżują tak jak ja, spontanicznie. Marcus studiuje chiński, Teresa siedzi w Austrii i pracuje w restauracji. Razem spędziliśmy wiele miłych chwil w tym mieście. Piliśmy tanią chińską wódkę w pobliskim parku i zwiedzaliśmy rowerem miasto. Postanowiliśmy razem zwiedzić Chiny. Mamy dwa rowery, a nas jest troje. Plan
jest następujący. Marcus bierze Teresę na siodełko, a ja biorę nasze bagaże,
kierunek Morze Żółte. Najpierw wsadziliśmy rowery w autobus
i podjechaliśmy do jakiegoś miasteczka, nawet nie pamiętam nazwy. Noc
spędziliśmy na budowie. Zabawną sytuacją było, kiedy w środku nocy
przyjechali tam robotnicy i chodzili po budynku. My bez oddechu siedzieliśmy
w naszym pomieszczeniu schowani za ścianą wierząc, że nas nie znajdą. Nie
znaleźli. Nazajutrz pojechaliśmy rowerami w kierunku morza. Całodniowa
jazda jednośladami to była prawdziwa katorga. Upał nie do zniesienia.
Marcus poparzył poważnie skórę, miał bąble. Dojechaliśmy do
jednej wioski na wyspie Zhoushan, gdzie ludzie serdecznie
nas przywitali. Po raz pierwszy zobaczyli tam białych. Byli w szoku.
Wszyscy wyszli z
domów, podchodzili i nam się przypatrywali. Byli ciekawi nas
i całkowicie inni niż w wielkich miastach. Byli przyjaźni, pomocni i
uczciwi. Spotkaliśmy grupkę młodych ludzi, którym bardzo się
spodobaliśmy i zaproponowali spędzenie wspólnie dnia.
Wsadziliśmy swoje bagaże i rowery do bagażnika ich auta, my do środka
biorąc na kolana dziewczyny i jazda przed siebie. Pojechaliśmy nad
Morze Żółte. Jak sama nazwa wskazuje,
jest ono koloru żółtego. Dno morza jest bardzo
muliste i kamieniste zarazem. Muł rozprasza
się w wodzie robiąc z niego mętny ściek. Oczywiście wykąpaliśmy
się w nim i wyszliśmy
z niego brudniejsi niż byliśmy, a woda była tak ciepła,
że w
ogóle
się nie ochłodziliśmy, a wręcz przeciwnie.
Ludzie ci okazali się najlepszymi chińczykami,
jakich
spotkałem w tym kraju. Wszystko nam kupowali i wszędzie nas wozili,
nie chcąc w zamian pieniędzy. Ostatecznie oddaliśmy im
swoje rowery jako podziękowanie.
Po kilku dniach nadszedł czas naszej rozłąki. Marcus i Teresa pojechali do Szanghaju, a ja przed siebie. Nie będę się rozpisywał, ale w skrócie dodam, że Chiny przejechałem kilkoma pociągami, gdzie trzy razy jechałem na stojąco po 13-14 godzin, parę razy autobusem, trochę rowerem. Spałem w namiocie, na budowie, w prywatnych domach, w pociągach, na dworcach, w hostelach, a nawet na ulicy z bezdomnymi. Byłem w takich miastach i miasteczkach jak: Pekin, Szanghaj, HongKong, Ningbo, NanNing, GuangZhou, NingHai, YingTan, ShenZhen i wielu innych miejscach, których nawet nazw nie pamiętam. Musiałem się nawet nauczyć kilku zdań po chińsku, bo prawie nikt nie mówił po angielsku.
Co dziwne nawet w większych miastach często nie znali tego języka nawet
w informacji na dworcach, a rozkłady jazdy i różne
informacje były napisane po chińsku. Reasumując stwierdzę tylko, że Chiny mają
wiele kontrastów i spotyka sie różnych ludzi.
W turystycznych miejscach Chińczycy oszukują białych i naciągają ich. W
zapomnianych wsiach i miasteczkach są najlepszymi ludźmi,
jakich
w życiu spotkałem. Odnosi się wrażenie, że nie znają się
na geografii. Chopina jednak wszyscy znają! Higiena ich pozostawia
wiele do życzenia. Są tu w
ogólemega bogaci ludzie i kręci się
światowy biznes w cieniu biedoty i łamania praw człowieka. Nienawidzę chińskiego
rządu za ogłupianie własnego narodu i agresywną politykę wobec swoich
sąsiadów. Przepych i rozwój technologiczny
wyprzedził dawno zachód. W przyszłości to Chiny będą
rozdawały karty.
Po wielu dniach tułaczki dotarłem do Wietnamu, ale o tym opowiem w następnym numerze. |
|||||||||
Rosja Mongolia Chiny Wietnam Kambodża Tajlandia Indie Nepal |