baner
omnie     foto wydarzenia spiderstart
prasa wyprawy galeria kontakt (23kB)
fly Counter
 
facebook linkedin youtube
azja viking europe
Pl forselected

Ladakh Motorbike Adventure


Podróżując po Azji w 2011 zwracałem szczególną uwagę na motocykle iż jest to moja jedna z największych pasji. Styrany trekingiem Jiri-Mt.Everest Base Camp w Nepalu powróciwszy do Katmandu dostrzegłem lśniącego Royala Enfielda. Zainteresowany tym motocyklem zacząłem szukać informacji o nim. I co odkryłem? Ta jak się okazuje kultowa marka motocykli istnieje na rynku indyjskim od 1956 roku lecz sama firma powstała w 1893 roku i pochodzi z Anglii. Hindusi na początku zaczęli składać maszyny z pozostawionych u nich elementów, a później przejęli prawa do loga, marki i projektów tworząc w ten sposób profesjonalną linię produkcyjną. Ciekawe jednak jest to, że Royal Enfield jest najstarszą i najdłużej działającą nieprzerwanie marką motocykli na świecie, a model Bullet najdłużej produkowanym modelem. Szukając dalej okazało się, że pewnej krainie w północnych Indiach można wynająć sobie taki motor i pojeździć po najwyższych przełęczach na świecie. Ta kraina to Ladakh inaczej zwana małym tybetem.

Leżąca pomiędzy pasmami górskimi Himalajami i Karakorum przyciąga podróżników swoim pięknem i historią, a także buddyjskim duchem.

Początek maja 2018 roku to był ten moment, kiedy spakowałem się i wyruszyłem właśnie tam.

Najpierw lot z Dublina do Londynu, potem z Londynu do New Delhi i stamtąd do Leh, stolicy Ladakhu. W Leh żyje 27000 ludzi z czego połowa to buddyści, 35% to hinduiści i 15% muzułmanie. Panuje tam spokój, czystość i pokój.

Nad miastem góruje XVI wieczny pałac królewski stanowiący siedzibę królów Ladakhu. Inspiracją do jego zbudowania był tybetański pałac Potala z Lhase. Ladakh zawsze starał się być samodzielnym królestwem, dlatego często wojował z Tybetem, czy najeźdźcami z Kashmiru.

W 1947 roku, kiedy waliło się imperium brytyjskie i rysowano nowe granice powstających niezależnych państw wódz regionu maharadża Hari Singh zdecydował, aby Ladakh stał się politycznie częścią Indii, a nie Pakistanu jak żądały władze tego nowego państwa. Po tych zagmatwaniach terytorialnych Ladakh i również sąsiedni Kashmir stał się miejscem sporów pomiędzy Indiami, Pakistanem, a Chinami. Najbardziej odczuł to dystrykt Kargil, gdzie kilkukrotnie dochodziło do potyczek i bitew pomiędzy armią indyjską, a pakistańską. Najkrwawsza miała miejsce w 1999roku, kiedy zginęło kilka tysięcy żołnierzy po obu stronach. W 1974 roku Ladakh został otwarty dla ruchu turystycznego, który stał się tym samym jednym z głównych gałęzi gospodarki Ladakhu.

Do mojej podróży wynająłem motocykl Royal Enfield Himalayan 400, czyli najnowsze dziecko słynnego Royala. 25Euro za dzień to nie dużo porównując do cen europejskich.

Najpierw pojechałem na jedną z najwyższych przejezdych przełęczy na świecie Khardung La na wysokosci 5359mnpm. Najwyższą jak się okazuje jest Semo La i znajduje się w Tybecie na wysokości 5565m. Wjechać nawet na Khardung La trzeba się dobrze zaklimatyzować, czyli pobyć trochę na wysokości powyżej 3000mnpm i zjechać na dół i następnie wjechać wyżej i wyżej. Spowoduje to przystosowanie się organizmu do niższego poziomu tlenu niż jest na wysokości morza. Droga przez przełęcz została zbudowana w 1976 roku i prowadzi do rzeki Shyok, doliny Nubra, oraz pogranicza z Chinami. Po drodze napotykamy posterunki wojskowe, gdzie musiałem okazać pozwolenia na przejazdy tą i innymi drogami. Miałem z wojskiem ciągle problemy, bo jeździłem sam, a to jest zabronione ze względu na bezpieczeństwo. Potrafią wystąpić tu lawiny śnieżne i osunięcia zboczy gór. Początek maja to jeszcze dużo leżącego śniegu, błota i wody na wyższych partiach gór. Ciężko jest nieraz przejechać i łatwo o przewrotkę, ale co to dla mnie?

Kolejna w planie była Chang La w drodze na jeziora Pangong Tso. Dużo tam patroli wojska i posterunków. Moim patentem było zasłonięcie chustą twarzy i po prostu przejechanie ich jakbym był lokalsem. Machałem ręką do żołnierzy i jechałem dalej. Nie zawsze to działało. Za pierwszym razem zatrzymali mnie i cofnęli. Pangong Tso Road prowadzi przez dzikie, skalne pustkowia. Jest kręta i na wielu odcinkach nie ma asfaltu, a jeśli jakiś jest to dziurawy i niebezpieczny. Malownicze widoki wynagradzają nam za chłód i trud jej przejechania. Niestety, ale po 3 godzinach jazdy i przejechaniu 120km ostatni wojskowy posterunek w wiosce Durbok cofnął mnie i musiałem niestety wracać do Leh. Nie zobaczyłem słynnego Pangong Tso, a byłem tak blisko. To jezioro znajdujące się na wysokości 4350mnpm jest niesamowitym dziełem matki ziemi. 134Km długości, 5km szerokości, słone i otoczone górami, a zimą zamarza tak, że można po nim jeździć autem. 60% znajduje się po stronie chińskiej, więc zbliżenie się do granicy może zakończyć się niemiło.

Kolejna część wyprawy to prawdziwa samotna przygoda i podróż w nieznane, przynajmniej dla mnie. Na ulotce z małą mapką Ladakhu zobaczyłem gdzieś na jej dolnym skraju jezioro Tso Moriri. Po prostu spakowałem się i wyruszyłem z samego rana. Cały dzień zajęła mi jazda do tego miejsca. 50%/50% offroad/asfalt to było coś na, co czekałem przez całe życie. Tylko ja i motocykl. Nikogo po drodze, tylko czasem jakieś maleńkie wioski w odstępach co kilkadziesiąt kilometrów. Zacząłem się nawet, co zrobię jeśli złapię kapcia w moim motorze? Chęć poznania tego, co na mnie czeka gdzieś w oddali pozwalała nie myśleć zbyt często o tym, co by było, gdyby? Widoki są naprawdę nieziemskie... bo marsjańskie. Droga wiedzie głównie wzdłuż rzeki Indus. Legendarnej arterii północnych Indii i całego Pakistanu. To nad jej brzegami 5000 lat temu żyła cywilizacja licząca kilka tysięcy ludzi, wysoko rozwinięta technologicznie, politycznie i społecznie. Co ciekawe wykopaliska archeologiczne potwierdziły, że w tym społeczeństwie nie dochodziło do konfliktów, nie prowadzili oni wojen z innymi państwami oraz nie występowało tam niewolnictwo jak w innych cywilizacjach jak chociażby w Egipcie, czy Persji. Przed wioską Mahe musiałem przekroczyć rzekę i jechać dalej jednak przed mostem znajduje się posterunek policji i trzeba okazać pozwolenie w asyście oczywiście kolegi jadącego ze mną. Prawda jest taka, że w dokumentach miałem wpisanego wyimaginowanego partnera tej podróży i jak się dopytywali gdzie on jest to ściemniałem w żywe oczy, że dojedzie za godzinę, bo zatrzymał się na drzemkę, a ja pojechałem dalej. W tym przypadku zadziałało, ale chyba bardziej dlatego, że osoba sprawdzająca mnie to nie był policjant, a jakich jego kolega z pobliskiej wsi, a sam policjant gdzieś na chwilę wyparował. Puścił mnie i pojechałem dalej. Dosłownie zatopiłem się w otchłani otaczającego mnie pustkowia, wąwozów i gór. Po kolejnych godzinach minąłem przepiękne jezioro Kyagar Tso mijając przy tym namiotową wioskę tybetańskich nomadów, aż w końcu dojechałem do Tso Moriri. Tam oczywiście zatrzymał mnie kolejny wojskowy check-point i doczepili się o to, że jadę sam, ale puścili mnie, gdyż byłem już nad brzegiem jeziora, a zaraz dalej była wioska Karzok, gdzie spędziłem noc w namiocie. Jezioro to jest jednym z najwyżej położonych jezior na świecie na wysokości 4595mnpm. Nie posiada naturalnych odpływów, a zasilane jest wodą topniejących śniegów i lodowca. W jego obszarze żyją endemiczne zwierzątka tj. kiangi, czyli tybetańskie osły, czy też dzikie owce, świstaki himalajskie oraz wszechobecne jaki. Miałem przyjemność zobaczyć je wszystkie na wolności. Noc w namiocie była chłodna, ale za to gwiazdy były tak blisko i tak gęste, że miałem ochotę pozbierać je w ręce. Magiczne miejsce.

Nazajutrz ruszyłem z samego rana w kierunku wioski Thukye i dalej na przełęcz Tanglang La. Droga w większości bez asfaltu, totalne pustkowie. Dookoła widać tylko ośnieżone szczyty pobliskiego pasma z jego najwyższymi wierzchołkami Pologonka oraz Spangnak Ri. Woddali wynurza się zza pagórków jezioro Tso Kar. Doświadczyłem nawet pustynnego tornada, które zmierzało do mnie. Wysokie może na 60m i szerokie na 10m. Wygląda imponująco, ale wolałem nie ryzykować i uciekłem mu. Dojechałem w końcu do drogi Leh-Manali. Słynna arteria ciągnie się na 490km i na wielu odcinkach sięga wysokości powyżej 4000mpnm. Łączy dwa ważne miasta w regionie Leh i Manali. Krętą drogą dotarłem do przełęczy Tanglang La, gdzie przywitał mnie mróz, silny wiatr i sporo sniegu. Ani żywej duszy w promieniu kilkunastu kilometrów. I o to chodzi. Nadchodząca noc spędzę znowu w namiocie.

Ostatnim etapem wyprawy było przejechanie trasy Sringar-Leh Highway. Ta z początku niepozorna droga w pewnym momencie zaczęła się wić w górę i dół. Prowadzi przez liczne przełęcze i wąwozy. Po drodze mija się wioski z buddyjskimi gompami. Nie trudno o znalezienie noclegu, czy małej, prowizorycznej restauracji. Najgorszą rzeczą na niej są wszędzie porozrzucane kamienie i głazy spadające ze zboczy. Nie trudno o wypadek. Duże ciężarówki również stanowią zagrożenie, gdyż na tej wąskiej i krętej drodze zgarniają cały łuk pokonując zakręty, a trzeba jeszcze uważać na krawędzie drogi, bo nie zawsze są zabezpieczone barierkami. W ciągu dwóch dni udało mi się tylko dojechać do Kargil i powrócić do Leh. Kargil jak już wspomniałem wcześniej jest głównym miasteczkiem regionu i dlatego toczyły się o nie kilka bojów. Dominuje tu społeczność muzułmańska 95%. Przyznam, że jest nieciekawe, nieładne i brudne. Właściwie nic mnie tu nie trzyma, ale noc spędzę. Ponoć żyje tu prawie 150 tys ludzi. Mimo mojego statusu niewiernego nie miałem żadnych przykrych incydentów. Wszyscy byli wporządku. Najbardziej zaskoczył mnie widok lokalnego rzeźnika z mięsem trzymanym w drewnianej budce przy upale +30, a wokół niego porozrzucane głowy kóz. Nie wiem, co ludzi tu przyciąga, bo jest tu pełno hoteli i guest housów. Mieścina używana jest raczej jako przystanek w drodze do Zanskaru lub Sringar, gdzie można poczuć się jak w Tybecie i cofnąć w czasie o jakieś 1000 lat. Ja niestety nie będę miał przyjemności tam już pojechać, bo muszę jutro wracać do Leh i oddać motor.

Uważam, że każdy motocyklista o zacięciu podróżniczym powinien tam pojechać chociaż raz w życiu. Miejsce trudne do opisania wręcz. Lepiej pokażą to zdjęcia.