|
Po
dwóch tygodniach spędzonych w Kambodży
ruszyliśmy dalej… do Tajlandii. Piętnaście godzin w
autokarze jakoś zleciało
bez większych ekscesów. Dotarliśmy w końcu do
Bangkoku, stolicy
Tajlandii. Kto by przypuszczał, że od czasu zakończenia II Wojny
Światowej
liczba populacji tego miasta wzrosła dziesięciokrotnie? A jednak tak
jest. To jest
moloch! Według Światowej Organizacji Meteorologicznej Bangkok jest
najgorętszym
miastem świata. Faktycznie upał trwa tutaj ciągle. Nazwa miasta
niekoniecznie
brzmi Bangkok, bo w pełnym tłumaczeniu oznacza ona: Miasto
aniołów, wielkie
miasto, wieczny klejnot, niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała
stolica
świata wspomaganego przez dziewięć pięknych skarbów, miasto
szczęśliwe,
obfitujące w ogromny Pałac Królewski, który
przypomina niebiańskie miejsce
gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, to miasto dane przez Indrę,
zbudowane przez
Wisznu.
Miasto rzeczywiście jest ogromne z wielkimi
budowlami, trochę przypomina Pekin. Żebraków i
biedaków śpiących pod folią też
nie brakuje, ale ogólnie ludzie żyją godnie i na poziomie
europejskim.
W
końcu działa tutaj na szeroką skalę przemysł metalurgiczny,
elektroniczny,
maszynowy, włókienniczy, drzewny, chemiczny, czy spożywczy.
Jak myślisz skąd
masz portki na tyłku, a twoje auto części w silniku? Mimo tych
plusów ma ono
wiele problemów. Zanieczyszczone powietrze przez niezliczoną
liczbę aut,
prostytucja, narkotyki, czy drobna przestępczość nie idzie w parze z
buddyjskim
duchem Tajlandii. Zwykłych ludzi nie dziwi widok turystów, a
oni sami imają się
różnych zajęć od drobnego handlu ulicznego po prace biurowe
w miedzynarodowych
korporacjach. Sami turyści zdziwieni natomiast są ich dietą.
Na ulicy
możesz
kupić sobie pieczone larwy na wagę wsypane w torebkę jak frytki. Po
paru dniach
w stolicy zaczęliśmy się nudzić, więc pakujemy się i jedziemy do
Changmai ‘’Nowe
Miasto’’na północy kraju. Siedemnaście
godzin spędzonych w
pociągu to istny koszmar. Doskwierający upał i miliony
komarów, które wleciały
do niego podczas nocnego postoju na wyżerkę. Musieliśmy założyć na
głowy
moskitiery i jakoś to przeboleć. Po tragicznej nocy wreszcie
dotarliśmy.
Miasteczko średniej wielkości i nie ma w nim nic specjalnego poza
dziesiątkami
świątyń buddyjskich i nocnym życiem. Po dwudniowych obchodach miasta
nic nas
nie urzekło. Nerwy mieliśmy w strzępach, kiedy staraliśmy się w
ambasadzie
Indii uzyskać wizy do tego kraju. Nadęta Pani odrzuciła nas na wstępie,
bo
Jacek miał paszport tymczasowy już nieważny, ale z wciąż aktualną wizą
tajlandzką
w nim, czego nie chcieli uwzględnić. Do mnie przyczepili się o to,
że celnik
na granicy zamiast dać mi kartę wyjazdową wydał wjazdową. Tak był
zajęty
obserwacją Europejek, że się biedak pomylił za, co musiałbym
słono
zapłacić. Ostatecznie zagraliśmy z nimi, tak jak oni z nami. Ja
skłamałem, że
byłem w urzędzie imigracyjnym i tam mi powiedziano, że na tej karcie
mogę
opuścić
Tajlandię. Napisałem nawet to na kartce na potwierdzenie swych
słów. Jacek
natomiast zbojkotował ich biurokrację i wizę Indyjską wyrobi sobie w
Nepalu,
gdzie poleci samolotem przez Bangladesz. Spakowaliśmy się i
pojechaliśmy do
Pai, hipisiarskiej wioski. Niesprawnym technicznie autobusem pędziliśmy
na
złamanie karku przez góry porośnięte dżunglą po krętych
drogach naprzeciw
nieobliczalnym kierowcom. Kilka razy doszłoby do zderzenia
czołowego, ale
nikt się tym jakoś nie przejął. Po paru godzinach jesteśmy wreszcie na
miejscu.
Tu pobrzmiewa reggae, tam czuć paloną trawę, tu jacyś biali rastamani,
a tam
handlarze byle czym, także narkotykami.
W regionie Pai znajduje się
Złoty
Trójkąt, gdzie przez wiele lat byli chińscy żołnierze
uprawiają kokę i opium. W
2003 roku armia wraz z policją najechały ten region, aresztowało i
zabiło
kilkaset osób, tylko za podejrzenia o handel narkotykami. W
2008 roku pijany
policjant zabił turystę z Kanady, a jego dziewczynę ranił. W
ogóle ten rejon ma
długą i mroczną historię, w którą zamieszane jest CIA i rząd
tajski. Najpierw sami handlowali dragami, które nabywali od
tych
Chińczyków, a gdy kooperatorzy odwrócili się od
rządu i
CIA, ten wprowadził zakaz zażywania i sprzedawania
narkotyków,
co utrzymywane jest do dziś. To było
kiedyś. My teraz wynajmujemy skutery i jazda… Kilka godzin
na siodle wzbudziło
w nas sens podróżowania w tym kraju. Pola ryżowe,
góry, dżungla, kanion,
wspaniałe widoki rozcierające się po horyzont to jest to po, co tu
przybyliśmy.
Pewnego razu oddaliśmy się znacznie od miasteczka i zwiedzaliśmy tereny
mniej
dostępne.
Dojechaliśmy nad piękny wodospad, gdzie prało swoje ubrania
kilka
lokalnych kobiet oraz kąpało się w nim. Następnie jazda nad gorące
źródła.
Godzinę jechaliśmy przez dżunglę po zabłoconej drodze. Raz nawet
zakopałem
się w błocie i długo walczyłem, by wygrzebać się z tego. Na szczęście
motorek był
lekki i jakoś się z niego wypaplałem kosztem ubrań i butów
pokrytych mazią. Same
źródła gorące nie były, ale ciepłe napewno. Zaskoczyła nas
czystość wody,
wręcz krystaliczna. Spowodowane to jest obecnością siarki w wodzie,
która
zabiła wszystkie rośliny i zwierzątka w niej kiedyś żyjące. Pai to
zdecydowanie
miasteczko dla luzaków lubiących trawę i reggae, ale trzeba
z tym bardzo uważać...
Kilka dni na
skuterach w Pai
popijając lokalnego jabola dała nam trochę swobody myśli i działań.
Musimy jednak
wracać. Wyszliśmy na
miasto chcąc poznać je
bardziej. Zwiedzaliśmy pewną świątynie, kiedy to podeszła do nas grupka
mnichów. Rozmawiamy o ich ideałach i misji niesienia pomocy
ludziom. Okazuje
się, że od biednych to oni datki biorą, a sami nie pracują, mieszkają w
świetnych
warunkach i jeżdżą wieloosobowymi autami terenowymi. Zaleciało nam
hipokryzją.
Przy dalszej rozmowie jeden z nich wyciąga nowego iPoda, a inny aparat
cyfowy,
a następny prosi nas o naszą stronę internetową, bo mają laptopy i
chętnie
zobaczy nas w internecie. Po dłuższej wymianie zdań i
poglądów chłopaki dali
sobie już spokój. Przekonaliśmy ich nawet, że jak
chcą zmieniać świat to
niech nauczą się chwytać za broń i jej używać jak to robią z nimi
azjatyckie
rządy.
Wracamy
do stolicy. Powrót do Bangkoku to 15-sto
godzinna tułaczka autokarem z kanapeczką i napojem gratis.
W stolicy odbieramy Jacka paszport w ambasadzie polskiej. Na miejscu gromadka młodych Tajów stara się o bilecik do w ich mniemaniu nieba zwanym Polską. Bilecikiem tym ma być wiza studencka. Niestety kilka osób wyszło z płaczem. Tego samego dnia zdążyliśmy jeszcze zobaczyć świątynię, w której mieści się Złoty Budda. Zrobiony
ze złota,
znajduje się na terenie świątyni Wat Trimit. Ma wysokość 3 m, waży
ponad 5 ton. Podczas najazdu birmańskiego w XVIII w. w celu
zabezpieczenia go przed zrabowaniem został pokryty warstwą gipsu i
przewieziony
do Bangkoku. Pozostawał w zapomnieniu przez 200 lat, złoty posąg
odkryto przypadkowo
w XX w. podczas prac renowacyjnych. Nasze zwiedzanie dobiega końca.
Zbliża się wieczór. Pijemy tanie whisky, czasem wino, aby tylko zabić nudny czas w oczekiwaniu na samolot do Indii dla mnie, Bangladeszu dla Jacka i Polski dla Agaty. To już jest nasz koniec, naszej wspólnej przygody. Agata wraca do Polski, my spróbujemy dostać się do Nepalu. Ja przez Indie, Jacek przez Bangladesz. Tam dopiero będzie się działo… Chcemy odbyć trekking w Himalajach z Jiri do Mt.Everest Base Camp. |
|||||||||
Rosja Mongolia Chiny Wietnam Kambodża Tajlandia Indie Nepal |