|
Irlandia-Polska 2010
Dnia
31.7.2010roku wyruszyłem w kolejną motocyklową podróż w
Europę. Tym razem
obrałem kierunek z Irlandii do Polski, z Dublina do Szczecina/Polic.
Postanowiłem, że pojadę na południe Zielonej Wyspy do Rosslare skąd
promem
popłynę do Francji do Cherbourg. Jazda przez Irlandię była dosyćć
przyjemna, choć
niebo było pochmurne z przelotnymi opadami deszczu.
Dojechanie do portu zajęło
mi 2,5godziny
przeciskając się między samochodami stojącymi w kilometrowych korkach. Na porcie paszport, bilet,
parking i
pokład… płyniemy.
We Francji będę za
jakieś… 17ście godzić, tylko.
Na
szczęście na promie znajduje się restauracja oraz
pub. Dla umilenia czasu walnąłem kilka piwek, no może za dużo,
aczkolwiek
płynący punk-rock przez moje słuchawki doprowadził mnie do stanu
nieważkości i
czas jakoś szybko zleciał. Nazajutrz około godz.12 przybijamy do
brzegu. Skoro
już tu jestem pozwiedzam trochę portowe miasto Cherbourg. Najpierw
muszę
znaleźć stację paliw, bo w baku jest już echo.W niedzielę w takich
miasteczkach stacje paliw obsługuje się samemu płacąc kartą. Oczywiście
mojej nie akceptuje z niewiadomych powodów.
Proszę pewną osobę o drobną przysługę,
aby
zatankowała mi paliwo i
zapłaciła swoją kartą, a ja oddam w gotówce. Zatankowała za
15euro ja
miałem tylko 20, nie
ma jak wydać, więc piątaka jestem w plecy;) Z
Cherbourg udałem się na
wschód w
kierunku Rouen, ale najpierw zahaczyłem o Caen. Po drodze na
niektórych
odcinkach było dosyć ciasno ze względu na poruszające się ulicami
pojazdy rolne.
Jeden z nich to był ogromny traktor, który kompletnie
spowolnił ruch na wąskiej
wiejskiej drodze ciągnąc za sobą sznurek aut. Oczywiste było, że ich
wyprzedzę
wciskając się na pobocze, na którym były betonowe słupki,
które zacząłem z dość
dużą prędkością pokonywać slalomem zbliżając się coraz bardziej do
początku
tego sznura z traktorem na czele. Nagle moim oczom na końcu pobocza
ukazała się
ścianka z owych słupków. Pędziłem do niej bardzo szybko
jadąc po żwirze,
mając na uwadze jadące z boku auta i traktor, do którego się
właśnie zbliżyłem,
a ścianka była już ode mnie może pięć metrów.
Wychwyciłem w ostatniej
chwili lukę miedzy nią, a traktorem, w którą
postanowiłem się wcisnąć… Gaz na maxa i naprzód,
czuję jak tył motoru traci przyczepność
na żwirze mieląc go, a kątem oka widzę tylko ogromne koło,
które ma ochotę mnie
zmiażdżyć. Trwający dwie sekundy manewr udał się, choć serce miałem w
gardle, a
po kolejnych sekundach byłem już daleko zostawiając to w tyle.
Pamiętacie z historii desant
w Normadii?
No
dobra wielu z was spotkało się z nim tylko w grze Call of Duty.
Lądowanie w Normandii było wstępną fazą operacji Overlord,
największą w historii operacją desantową podczas II Wojny Światowej i w
historii wojen, majaca n acelu otwarcie drugiego frontu w zachodniej
Europie. Operacja rozpoczęła się 6.czerwca 1944roku pod
dowództwem gen.Eisenhowera. Miała ona stanowić początek
końca
III Rzeszy. W trakcie operacji 3mln żołnierzy zostało
przetransportowanych z wybrzeży Anglii do Normandii. Trzon tych sił
stanowiły wojska amerykańskie i brytyjskie. Jechałem
wzdłuż wybrzeża, więc
zajechałem i tam, na Utah Beach. Plaża rozciąga się na długość 5km
pomiędzy Poupeville a La Madaleine.
Mijam
budynki znane mi wcześniej z historycznych filmów
dokumentalnych i starych
fotografii. Wywierają na mnie niezwykłe wrażenie i małe miasteczko, w
którym
poczułem się, jak cofnięty w czasie. Na plaży wciąż widać ślady tamtej
bitwy, a
w pobliskim muzeum można zobaczyć oryginalne czołgi, amfibie i
uzbrojenie obu
stron konfliktu. Co tu dużo pisać? Jadę dalej, czas ucieka. Przejeżdżam
przez
Rouen miasto, jak każde inne, trochę zabytków, trochę
nowoczesnej architektury. Dalej
jadę do Amiens, miasta położonego nad rzeką Sommą. Podczas I Wojny
Światowej toczyły się tam zaciekłe walki między wojskami
Alianckimi a Niemieckimi. Sieć francuskich
autostrad przeraża mnie i wyprowadza z równowagi
psychicznej. Bardzo łatwo jest
źle zjechać z niej
i już pojawia się
problem z wróceniem na nią. Miałem taką
sytuację
właśnie
przed Amiens.
Zjechałem i już nie mogłem powrócić. Zatrzymałem
dwóch francuzów na dużych
skuterach i poprosiłem o wskazanie mi drogi. Nic nie rozumieli po
angielsku,
więc machnął tylko jeden z nich ręką w geście ,,za mną"! Jechaliśmy
razem
wiele kilometrów przez jakieś piękne miasteczka
pośród skał, łąk i wszech
obecnych starych budowli. Chłopaki gnali bardzo szybko, aż za szybko
momentami.
Okazało się, że ich skutery mają silniki 500 i 250. Nie zostałem w tyle
chcąc
pokazać im, że Polak też potrafi. Pędziliśmy na złamanie karku
wyprzedzając
auta i wchodząc na ,,leżąco" w zakręty. Wkońcu zatrzymaliśmy się i
machnął
ręką, żebym jechał dalej, a wrócę na autostradę. Obskoczyłem
Amiens i pognałem na Arras, mała mieścina z bogata historią i mająca
nawet ulice nazwaną imieniem naszego rodaka Lecha Wałęsy... Rue Lech
Walesa. Na pewnej remontowanej drodze zgubiłem się
jednak,
gdyż była ona nie przejezdna. Zjechałem na pobocze do stojącej
ciężarówki, aby
zapytać o drogę. Patrzę na rejestrację i nie dowierzam, pojazd okazał
się być z
Gdańska. Kierowca zapewne śpi smacznie, gdyż pozasłaniane ma okna.
Obudzę go,
nie ma spania. Facet okazał się spoko starszym gościem. Pogadaliśmy o
pierdołach, wskazał mi kierunek i życzył szerokiej drogi. Wybiła już
20sta, a
muszę dojechać do Bruxeli. Ojej późno trochę i jakoś szaro
się zrobiło i chłodno.
Koniec ze zwiedzaniem i postojami, jadę tylko przed siebie. Zaliczam po
kolei
Lens, Lille i po prostej do Bruxeli.
Dojechałem w końcu o
godz.23.00
Dzwonię
do
wujka, który po chwili wychodzi po mnie z bloku i zaprasza
do siebie. Witam się
z rodzinką, poznaję wreszcie najmłodszego członka naszej rodziny moją
kuzynkę
Naomi, która ma niespełna rok. Fajnie jest, choć
późno trochę...
wyciągam wujka
na miasto. Kupujemy
zapas piwa na całą noc, pijemy kilka godzin, aż nadszedł czas na
spanie.
Następnego dnia muszę już ruszać w drogę. Po drodze zahaczam o duży
hipermarket, gdzie kupuję gniazdo zapalniczki samochodowej,
którą montuję na
patencie do mojego motoru, abym mógł podłączyć nawigację
satelitarną. Teraz już
błądzić nie będę;) Zmierzam w kierunku Hamburga do Niemiec. Droga stała
się
dość męcząca ze względu na jej monotonie. Zatrzymywałem się tylko na
stacjach
paliw, padał lekki deszcz, a powietrze było chłodne. Późnym
wieczorem docieram
na miejsce do mojego kumpla Pawła z Polic, który osiedlił
się tam na dobre. Jest on jeszcze w robocie,
ale przyjmuje mnie jego żona. Miło zobaczyc Anię, której
dawno
nie widziałem oraz poznałem wreszcie ich roczne dziecko Wiktorię. Po
kilkudziesięciu
minutach przyjeżdża z pracy kompletnie zmęczony, ale to nie
powstrzymuje nas
abyśmy polatali motorami po Hamburgu właśnie teraz. Moja kondycja też
pozostawia wiele do życzenia, mimo to idziemy po jego motocykl.
Wytaszczył z garażu
swojego Intrudera 800 i jedziemy zwiedzać. Jeździmy po terenie portu,
który
jest niezwykle duży, wręcz ogromny, ciągnący się
kilometrami. Mijamy
przemysłowe budynki, droga pusta, ścigamy się, zaraz most, tunel, tory
kolejowe,
rzeka i lądujemy w centrum. Pada lekki deszczyk, który po
chwili przeistacza
się w kompletną ulewę taką, że widoczność moja ograniczona jest tylko
do widoku
świecącej na czerwono lampki jadącego przede mną motoru Pawła, za
którą po
prostu jadę.Totalnie przemoczeni jedziemy tak całkiem szybko, aż tu po
chwili
lampka się zaświeciła mocniej… o fuck! Czyżby stop?! Wciskam
hamulec i wpadam w
poślizg sunąc wprost na niego. Słychać tylko pisk opon i czuję się, jak
na
saniach jadących bokiem po stoku. Hamulec-sprzęgło-gaz-sprzęgło-hamulec
i udaje
mi się postawić motor do pionu i złapać przyczepność. Odbiłem z toru
poślizgu na
koleżkę, lecz lecę na słup. Ten sam manewr i w końcu zatrzymuję się
przed
przeciwległą drogą. Komentarz Pawła był krótki…
Widziałem tylko w lusterku, jak
na mnie lecisz z piskiem opon… Jakie
to
romantyczne. Koniec z Hamburgiem. Jutro jadę do Polski przez całe
Niemcy.
Wyruszam po południu i jadę trasą przez ,,niemieckie mazury"
Shwerin-Gustrów-Malchin-Neubrandergurg-Pasewalk-Szczecin.
Mijam pola, lasy i
jeziora, ładne okolice w przedwojennym klimacie. Żeby nie było sielanki
nadszedł deszcz. To jakiś koszmar… znowu deszcz! Po chwili
ulewa! Klnę, jak
szewc na cały Świat tak, że zabrakło mi słów ze zbioru
słownika przekleństw.
Przemoczony i zmarznięty jednak jadę, bo muszę. Do domu mam jakieś 200
kilometrów, a ja już jestem niezdolny do funkcjonowania.
Myślę,
żeby zjechać może do
jakiegoś hotelu i poczekać do jutra. Mhm… O! Drogowskaz
Szczecin 120km. Damy
radę! My nie damy? Wyjeżdżam na autostradę, gaz na maxa, na liczniku
160km/h,
leje jak z cebra, zimno i mokro, ale w końcu docieram do granicy PL-D.
Po może
30min jestem już w domu w Policach ledwo żywy. Gorąca herbata i Polska
kolacja
przywraca u mnie chęci do dalszej egzystencji.
Była
to może
niezbyt ekscytująca podróż, ale chciałem po prostu
przejechać się, wyprowadzić
motor na dłuższy spacer, którego nie zasiadywałem od roku.
Odwiedzić ludzi po
drodze, zobaczyć kilka ciekawych miejsc, pomoknąć i pomarznąć trochę
oraz się powku…ć :/
Nie ukierunkowałem się zbytnio na
fotografowanie, lecz na samą jazdę. Największą radochę z tego
wszystkiego miały
chyba dzieci, których trochę się namnożyło. Tak, tak wujkiem
to już jestem
zaawansowanym. A w Europie ponoć deficyt z nimi…
|