|
Carrantuohill
to góra, która wśród
miłośników gór budzi mieszane uczucia.
Ci, co na niej nie byli powiedzą, że to tylko 1040 metrów
wysokości nad poziom morza. Ci, co na nią weszli powiedzą, że
łatwo nie było. Jest to najwyższy szczyt Irlandii i chyba
najtrudniejszy. Byłem już na wielu szczytach w tym kraju i przyznać
muszę,
że wchodząc na Carrantuohilla nie trudno o tragiczny wypadek, czy
chociażby kontuzję. Niestety kilka osób na przełomie lat
pożegnało się z życiem na tej górze. Brzmi przerażająco, ale
dla zaprawionego amatora górskich wycieczek z nienajgorszą
kondycją
jest ona do zrobienia w jeden długi dzień. Koniecznie letni.
Ja
łamiąc wszelkie zasady logiki, bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku
pojechałem wspinać się na tę górę w styczniu 2017roku. Był
to
mokry, ponury i chłodny dzień. Carrantuohill znajduje się
nieopodal miasta Killarney w Narodowym Parku Killarney, więc samo
podjechanie pod górę z Dublina zajęło mi ponad 4 godziny.
Ruszając na nią potem pieszo lekko się zdziwiłem, kiedy przyszło
mi iść najpierw przez podmokły torf, a następnie wspinać się na
czworaka pod górę przez nieoznakowany i ledwo widoczny
szlak. Nie
dziwiło mnie już to, że kilka razy z niego odbiłem gdzieś na
bok, błądziłem i starałem się odnaleźć drogę ku szczytowi.
Nagle zrobiła się godzina 17.00, a ja nadal przebywałem gdzieś w
połowie drogi na zarośniętej trawą ścianie. Musiałem wracać na
dół i spróbować następnego dnia.
Ruszyłem
na nią o 9.00 rano, a nie 13.00 po południu jak poprzednio i udało
się. Droga rzeczywiście nie jest łatwa. Najpierw torfowisko, potem
stroma ścieżka w górę. Następnie mała wspinaczka na małą
skalną ściankę nad przepaścią. Dalej marsz po dość płaskim
terenie przy małym jeziorku bez nazwy, aby następnie zacząć
wspinać się po stromym żlebie i trzeba tu koniecznie uważać, czy
ktoś nie idzie pod nami, bo kamienie spod nóg staczają się
na
dół. Po wejściu na górę jest się już na
przedwierzchołku,
który okryty jest chmurami. Na szczyt nie prowadzi żadna
droga, a
przynajmniej takowej nie widziałem, więc szedłem po dużych
głazach w kierunku wystającego zza mgły krzyża, który jest
jego
zwieńczeniem. Na szczycie przywitały mnie placki śniegu, silny,
zimny wiatr i 100% wilgoć.
Powrót
był nieco łagodniejszy, ale trzeba było tylko uważać na Drabinie
Diabła, czyli kolejnym żlebie, ale po tym spływa mały potok, więc
można nieźle się pomoczyć. No i oczywiscie uwaga na innych
wędrowców, bo kamienie również lecą spod
nóg.
Wejście
i zejście zajęło mi jakieś 7 godzin i jest to ponoć bardzo dobry
wynik. Polecam każdemu.
|